Marta Śmigrowska Marta Śmigrowska
101
BLOG

Pustosłowie Obamy na tonącym kopenhaskim statku.

Marta Śmigrowska Marta Śmigrowska Polityka Obserwuj notkę 41

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że Obama pogrzebał dogorywającą Kopenhagę. A bidulinka jeszcze nie wyzionęła ducha.
 
Polskie media grzecznie sprawozdały kluczowe dla sukcesu konferencji w Kopenhadze wystąpienie Baracka Obamy. Tymczasem wystąpienie zasługuje na kilka ciętych uwag. Tutaj, w Kopenhadze, towarzyszył mu powszechny jęk zawodu.
 
Obama, niczym Mesjasz, miał uratować porozumienie. Skłóceni negocjatorzy (jak tutaj wcześniej pisałam, nie brakowało i łez i gróźb i spektakularnego zrywania sesji negocjacyjnych) oczekiwali, że Obama zjedzie do Kopenhagi z nową, dobrą propozycją. Że przełamie impas, zasypie przepaść pomiędzy krajami rozwiniętymi, rozwijającymi się i szybko uprzemysławiającymi się. Że wszyscy, negocjatorzy i obserwatorzy, ucałujemy się z dubeltówki i z dobrym porozumieniem w kieszeni udamy na zasłużone wakacje.
 
Nic z tych rzeczy. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że przemowa Obamy pogrzebała dogorywającą Kopenhagę. A bidulinka jeszcze nie wyzionęła ducha. Inna rzecz, że pokładanie tak wielkich nadziei w amerykańskim przywódcy było dla wielu negocjatorów wygodną furtką ucieczki od poważnych, wiążących deklaracji. 
 
Wracając do przemowy. Asystenci Obamy piszą wspaniałe przemówienia. Obama je wspaniale wygłasza. Potem wszyscy wspaniale biją brawo.
 
Rozbierzmy na czynniki pierwsze deklaracje Obamy z dzisiejszego przemówienia.
 
„Przybyłem, by działać, nie gadać”
 
Czy aby na pewno? Pozycja Obamy nie zmieniła się na przestrzeni ostatnich miesięcy. To, co zaproponował dziś w Kopenhadze to recykling haseł i nader skromnych deklaracji, na które pozwolił prezydentowi oporny Kongres.
 
„USA będzie nadal ograniczać emisje i budować czystą gospodarkę, niezależnie od tego, co wydarzy się w Kopenhadze.”
 
Cudownie. Sęk w tym, że to dzisiaj w Kopenhadze potrzebne są deklaracje USA. Kopenhaga jest momentem kluczowym. Opóźnienia mogą sprawić, że nie zdążymy z ratyfikacją nowych ustaleń zanim wygaśnie protokół z Kioto (2012). Będziemy mieli redukcyjne bezhołowie. Każdy będzie mógł emitować, ile mu się żywnie podoba.
Obama spisał na straty dogorywające negocjacje kopenhaskie. Myślami jest już pewnie na kolejnej konferencji COP16 w Meksyku. A może na COP46 w Burkina Faso w roku 2040?
 
„By działać skutecznie, musimy działać wspólnie.”
 
Niewątpliwie. Obama wyraźnie odnosi się do Chin. I słusznie, bez Chin wysiłki innych krajów nie mają sensu. Wypowiedź Obamy jest jednak powszechnie tu stosowaną grą w przerzucanie piłeczki. Ktoś musi zrobić pierwszy ruch, ale najwyraźniej nie będą to Stany Zjednoczone.

“Zaoferowaliśmy ambitny cel ograniczenia emisji o 17% do roku 2020 w stosunku do roku 2005.”
 
Ambitny?
  • 4%– to proponowany przez USA poziom redukcji, ale przeliczony w stosunku do powszechnie stosowanego roku odniesienia 1990.
  • 25-40% - to skala redukcji w stosunku do roku 1990 rekomendowana przez Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu IPCC krajom rozwiniętym.
 
Laureat pokojowej Nagrody Nobla powiedział co swoje i poprawił krawat. Po kilku niewiele wnoszących rozmowach bilateralnych zapewne podpisze puste polityczne porozumienie i teleportuje się z powrotem w rzeczywistość Ameryki, która, jak łatwo zauważyć, nie ogląda się na resztę świata.
 
Obama miesiącami wykonywał ekwilibrystyczny taniec pomiędzy oczekiwaniami społeczności międzynarodowej, a oporem Kongresu. A że bliższa ciału koszula, wybrał obłaskawianie Kongresu. Z opłakanym skutkiem dla szczytu kopenhaskiego. Z jakim skutkiem dla samego porozumienia, które zapewne powstanie w przyszłym roku? Czas pokaże…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka